środa, 29 lutego 2012

O fladze słów kilka


Już od pierwszego dnia po przyjeździe do Gruzji  zwróciłam uwagę na bardzo charakterystyczny biało- czerwony element krajobrazu. Coś, co w Polsce widywane jest właściwie tylko przy oficjalnych okazjach, a tu spotkać można dosłownie wszędzie. Flaga. 

Od czasu odzyskania niepodległości, a w szczególności od czasu "rewolucji róż" w 2003 roku Gruzini są bardzo przywiązani do swoich barw narodowych i z wielką dumą prezentują swoją flagę. Poza miejscami oczywistymi jak instytucje państwowe czy samorządowe, wielkie maszty usytuowane są często na wzgórzach w pobliżu głównych tras, tak więc charakterystyczne biało-czerwone barwy rzucają się w oczy już z daleka.


wtorek, 28 lutego 2012

(Wo)men in black

Gdyby ktoś zapytał mnie, czego najbardziej brakuje mi w Gruzji, na pewno pomyślałabym o wielu rzeczach bardziej czy mniej materialnych. Dziś podczas spaceru po raz kolejny uświadomiłam sobie, że bardzo brakuje mi w ludziach koloru. W stolicy jest nieco inaczej, ale tutaj na prowincji na ulicach widać przede wszystkim czerń i szarość, nawet brąz uchodzi już za odważny wybór. 
















Dotyczy to przede wszystkim kobiet, choć mężczyźni poza granatowymi dżinsami także nie odbiegają zbytnio od tego schematu. Właściwie niezależnie od wieku, kobiety ubierają się w długie, czarne spódnice lub czasem spodnie, czarne swetry, kurtki, kamizelki, torebki, buty, opaski lub chusty na włosy. Nawet nastolatki rzadko mają na sobie coś kolorowego, co najwyżej ubierają się w czerń w wersji nieco modniejszej. To automatycznie sprawia, że ludzie wydają się starsi, niż są w rzeczywistości, a poza tym jacyś tacy przygnębieni i zniszczeni życiem. Nawet młode ładnie dziewczyny automatycznie wyglądają o piętnaście lat dojrzalej. Nie miałam jeszcze okazji przekonać się o tym osobiście, ale podobno rodzaj i kolorystyka stroju nie zmienia się nawet latem, jednak tradycja jest silniejsza niż upał. 
Coś w tym jest, bo nawet ja (choć nie miałam takiego zamiaru) zrezygnowałam z noszenia bordowej kurtki, w której wyróżniałam się w tłumie na kilometr i przyoblekłam stateczną czerń. Co prawda dalej się wyróżniam, bo noszę dżinsy i kolorowe chusty, ale przynajmniej już nie oglądają się za mną na ulicy ;-)

poniedziałek, 27 lutego 2012

W szczerym polu biały krzyż....

No dobrze, przyznam się- przyjeżdżając do Gruzji niewiele wiedziałam o tradycjach i legendach tego kraju. Dlatego też długo zastanawiałam się, co oznaczają krzyże o takim kształcie, które można spotkać tu niemal wszędzie:
Miałam kilka pomysłów- od specyficznych znaków drogowych po jakiś szczególny rodzaj kultu. Z tą ostatnią kwestią prawie zgadłam, gdyż teraz już wiem, że widoczny na zdjęciu krzyż to tzw. "krzyż gruziński" nazywany też "krzyżem św. Nino". Z jego kształtem wiąże się historia, według której chrześcijaństwo przyniesione zostało do Gruzji z Kapadocji w IV wieku przez świętą Nino (nazywaną też Nina lub Nona, a po gruzińsku წმინდა ნინო). Według wierzeń krzyż powstał poprzez związanie dwóch gałązek winorośli włosami św. Nino. Winorośl zwiędła i w ten sposób powstał charakterystyczny kształt opadających ramion. 
W okolicy widuję ten krzyż niemal wszędzie- przy drogach, polach, na cmentarzach, w elementach biżuterii. Oprócz niego równie często spotykany jest krzyż tradycyjnie znany nam, z prostymi ramionami. Co ciekawe, szczególnie przy głównych drogach co kilkaset metrów stoją ogromne podświetlane krzyże- czyżby rodzaj "talizmanu" związanego z tutejszym stylem jazdy? ;-)

niedziela, 26 lutego 2012

Powrót do pierwszej klasy

"Język gruziński należy do południowokaukaskiej grupy językowej, stanowiąc najbardziej liczny i jednocześnie najważniejszy jej język. Używany jest przez 4,2 mln osób. Zapisywany jest alfabetem gruzińskim, który pochodzi najprawdopodobniej od spółgłoskowego pisma syryjskiego"- tyle za Wikipedią. 
W praktyce dla przeciętnego Europejczyka język gruziński na pierwszy "rzut ucha" składa się z dużej ilości spółgłosek połączonych ze sobą w bardzo "charkoczący" sposób, przy czym sposób wypowiadania się jest z reguły mocno dynamiczny i nie wiadomo, czy ludzie właśnie się kłócą, czy normalnie ze sobą rozmawiają. Ciężko jest wyróżnić poszczególne wyrazy, a powtórzyć cokolwiek to duży wyczyn. Dopiero po kilkunastu dniach zaczęłam wyczuwać swoisty rytm tego języka i wyodrębniać co bardziej charakterystyczne wyrażenia. Niestety, po miesiącu nadal jestem na etapie "didi madloba" (ogromnie dziękuję) i "gamardżoba" (dzień dobry). Uparłam się jednak przynajmniej na gruziński alfabet i czynię w tym zakresie pewne postępy. Czuję się przy tym jak w pierwszej klasie, co jest w pełni zrozumiałe, gdy zobaczy się to:
Oczywiście znajomość tych liter nie jest mi niezbędna, bo w większości przypadków drogi, miejscowości i główne instytucje, szczególnie w stolicy, opisane są w dwóch alfabetach- łacińskim i gruzińskim. 

Na 'mojej" prowincji bywa jednak z tym różnie, dlatego dla własnego lepszego samopoczucia warto nieco zainwestować w naukę. Większość opisów na sklepach, towarach oraz przede wszystkim na lokalnych środkach transportu wygląda mniej więcej tak:

Jednak po kilkunastu wizytach w lokalnych sklepach i na bazarze muszę uczciwie wyrazić podziw dla tutejszych ludzi- większość z nich ma opanowane trzy alfabety (gruziński, łaciński i cyrylicę) oraz przynajmniej dwa języki (gruziński i rosyjski), co znacznie ułatwia komunikację. Inaczej skazana byłabym na pokazywanie palcem i robienie "yyyyyy". 
Zakupiłam jednak niedawno rozmówki gruzińskie i nie tracę nadziei na wzbogacenie moich umiejętności w tym zakresie. 


sobota, 25 lutego 2012

Pora gdzieś zamieszkać

Dotarłam do miejsca mojego docelowego pobytu w Gruzji, Zugdidi, dumnie zwanego miastem, heh.....  przyszła zatem pora gdzieś zamieszkać. Znalezienie możliwości wynajęcia czegoś to żaden problem, „schody” zaczynają się dopiero, gdy chce się mieć choć minimum komfortu. I pisząc „minimum” nie mam na myśli łazienki w kafelkach czy wypasionej kuchni. Mówię o rzeczach dla nas podstawowych- ogrzewaniu i ciepłej wodzie. Cały problem polega na tym, jak buduje się tu domy. Otóż domy mają najczęściej piętro i parter, rodzina mieszka na parterze a góra jest do wynajęcia. W domach nie montuje się ogrzewania (!), najczęściej jest tylko piec w kuchni plus jakieś skromne żelazne grzejniczki na prąd, ogrzewanie gazowe jest ogromną rzadkością i nawet wtedy grzejniki są mikroskopijne. Za to pokoje są ogromne i bardzo wysokie, nierzadko ponad 3 metry, a ściany cieniutkie, często drewniane, a przy tym między framugę a ścianę najczęściej można włożyć dłoń. Typowy tutejszy dom wygląda mniej więcej tak:
O tej porze roku wszędzie jest więc lodowato zimno, a z kolei latem przy temperaturach dochodzących do 40 stopni i wysokiej wilgotności powietrza jest dokładnie odwrotny problem, człowiek się gotuje, no chyba że jest w niewielkiej grupie szczęśliwców posiadających klimatyzator- o ile tenże działa. Nierzadkim zjawiskiem są też karaluchy. Woda przechowywana jest w wielkich zbiornikach na dachach lub obok domu, co jakiś czas trzeba pamiętać dopompować zbiornik bo jak nie to można zostać bez wody na dłuższy czas (spadki mocy w sieci są normalne, np. z reguły można używać albo klimatyzatora albo podgrzewacza do wody, nigdy razem). Rury od wody i gazu są cienkie i idą na zewnątrz, więc jak jest zimno, to bywa, że wszystko na jakiś czas zamarza. Dzięki rurom ulice nabierają też nad wyraz interesującego klimatu...
Z moich ogólnych obserwacji wynika ponadto, że pod względem budowania Gruzja jest szalenie demokratycznym krajem, każdy ma prawo zrobić ze swoim mieszkaniem, co mu się żywnie podoba. Oto mój ulubiony przykład bloku, w którym uzewnętrznił się gust każdego z lokatorów z osobna:

Gruziński kodeks drogowy


Od pierwszych godzin spędzonych w Gruzji miałam okazję namacalnie przekonać się, jakim koszmarem jest prowadzenie tutaj samochodu. W mieście jeden wielki chaos- pomijam takie detale jak nie zatrzymywanie się przed pasami czy non stop trąbienie, ale styl jazdy Gruzinów naprawdę mrozi krew w żyłach. Samochody jeżdżące środkiem drogi „na samolot”, ignorowanie jakichkolwiek znaków czy sygnalizacji, zatrzymywanie czy ruszanie bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, zmiana pasów jak akurat się podoba, zero używania kierunkowskazów albo używanie ich bez sensu... Tak wyglądają trzy pasy ruchu w wersji Tbilisi:


Witamy w Gruzji

Stało się, klamka zapadła, jestem w Gruzji.


Do Tbilisi przylecieliśmy w nocy i już pierwsze wrażenie było nieco kosmiczne. Ale w sumie pozytywne. Porządne lotnisko, ulice (łącznie ze słynną w Polsce ulicą Lecha Kaczyńskiego), powalająco piękne bożonarodzeniowe oświetlenie- to wszystko zrobiło super pierwsze wrażenie. Poza tym wszechobecne napisy w tutejszym alfabecie dawały poczucie, że jestem w jakiejś nierealnej bajce. No ale potem przyszedł ranek i okazało się, że w dziennym świetle i o tej porze roku Tbilisi jest niezbyt urocze. Przede wszystkim kompletnie brak jest kolorów, wszystko jest jakby przyblakłe, wyprane, dominuje blada żółć, beż, szarość, brąz.
Budynki- z małymi wyjątkami- są bardzo zaniedbane, odpada tynk, wszystko rdzewieje i się łuszczy. Dla kontrastu parlament, siedziba prezydenta, uniwersytet i kilka innych raczej publicznych budynków wygląda na świeżutko odmalowane i dobrze utrzymane. Na pewno wszystko byłoby inaczej, gdybym przyjechała wiosną lub latem, gdy wszędzie jest zielono, ale w chwili obecnej brzydota wielu miejsc, i to w centralnych punktach miasta a nie tylko w zapomnianych przez Boga uliczkach, była wręcz powalająca.












Zresztą cała dalsza 350-kilometrowa droga przez Gruzję była taka. Wyprana z kolorów, zniszczona i wyglądająca na raczej biedną a na pewno zaniedbaną okolica. Mnóstwo pustych domów- część jako „spadek” po czasach, gdy mieszkali tu Rosjanie, a część pusta, bo właściciele już dawno wyjechali do Europy. Straszny widok, szczególnie gdy zaczął sypać gęsty śnieg i robić się ciemno. Brrrr. Jedyne plamy koloru na tej pustyni szarości to wielkie, najczęściej szklane, granatowo-czerwone posterunki policji. I ewentualnie co nowsze i nowocześniejsze stacje benzynowe. 
Gdzie ja trafiłam?????????????