sobota, 14 grudnia 2013

Subtropikalna epoka lodowcowa

Uuuuuuuh, nie cierpię zimy!!!!!! Nawet w Polsce za nią nie przepadam, natomiast tutaj w Gruzji zima przypomina katastrofę porównywalną z nastaniem epoki lodowcowej. 


Subtropikalne Zugdidi w wersji "epoka lodowcowa"
Cóż za dziwny widok- drzewka pomarańczowe pokryte śniegiem
Od dobrych dwóch tygodni pogoda nas nie rozpieszcza, najpierw silne porywiste wiatry, teraz opady śniegu i mrozy... Uczciwie mówiąc nie są to ani jakieś szalone opady śniegu, ani tym bardziej klimaty syberyjskie (jakieś -7 stopni w nocy, -4 w dzień, co przecież na nikim w Polsce szczególnego wrażenia nie robi), jednak większość kraju nie jest na coś takiego zupełnie przygotowana, bo taka zima poza terenami wysokogórskimi zdarza się tu podobno dość rzadko (choć polemizowałabym z tym stwierdzeniem, bo na trzy przeżyte tu zimy już drugi raz widzę taką kompletną katastrofę, zajrzyjcie TUTAJ). Efekt jest taki, że cała zachodnia część kraju a nawet stolica popadła chwilowo w stan histerii, odwoływane są lekcje w szkołach, nawet część nieśmiertelnych marszrutek zniknęła z dróg. Wychodzą na jaw wszystkie mankamenty niefrasobliwego stylu budowniczego- woda zamarza w rurach (bo nie są niczym zaizolowane), non stop wyłączany jest prąd, kiepsko funkcjonują nawet rury od gazu, a mieszkania są prawie niemożliwe do ogrzania (no ale jak ma być inaczej gdy ściany mają grubość kilku cm a okna pojedynczą warstwę cienkiego szkła i niekoniecznie szczelnie się zamykają). Również na drogach dzieją się dantejskie sceny, bo przeciętny gruziński kierowca nie ma pojęcia o zasadach zachowania się na lekko zmrożonej czy zaśnieżonej powierzchni. Służby drogowe dwoją się i troją aby jakoś ogarnąć sytuację, ale i tak co chwila nadawane są komunikaty o zamknięciu głównych szlaków komunikacyjnych (np. przełęcz Rikoti łącząca wschód z zachodem kraju była na ponad dobę zamknięta już dwa razy w ciągu ostatnich dwóch tygodni). Ciekawy system wypracowała policja drogowa- w razie złych warunków pogodowych przed co niebezpieczniejszymi odcinkami ustawiają się patrole i sprawdzają każdy samochód udający się w tym kierunku, w razie wątpliwości co do stanu opon auto kierowane jest na parking do odwołania. To samo dotyczy ciężarówek, przy czym kiedy już wreszcie dostają zezwolenie na jazdę, na drogach tworzą się koszmarne konwoje złożone z 10-20 TIRów, których wyprzedzenie to droga przez mękę. I to wszystko dzieje się przy raptem kilku stopniach na minus..... Pozostaje mieć tylko nadzieję, że taki stan rzeczy nie utrzyma się długo i znów powróci klimat subtropikalny....


Okolice Kutaisi

Na przełęczy Rikoti
Sznury ciężarówek czekających na otwarcie dróg
W takich warunkach trzeba umieć jeździć....

piątek, 29 listopada 2013

Zdążyć przed postem

Od dłuższego już czasu każde prawie popołudnie przerywa zmasowany odgłos samochodowych klaksonów, co samo w sobie byłoby tutaj normalne, ale jednak koncentracja odgłosów trąbienia w końcu mnie zaintrygowała i postanowiłam zainteresować się, co się dzieje. No tak, jasna sprawa- wielkimi krokami zbliża się czas postu, gdy zgodnie z tradycją nie zawiera się związków małżeńskich, więc młode pary pospiesznie wykorzystują ostatnią okazję.
Miałam okazję obserwować tutaj już wiele ślubów i mocno zastanowiła mnie ceremonia z nimi związana. Choć może nie tyle sam obrządek religijny, co atmosfera wokół ślubu panująca. Panna młoda występuje tradycyjnie w bieli, pan młody różnie- czasem w tradycyjnym gruzińskim stroju, czasem w normalnym garniturze, a czasem nawet w bylejakiej koszuli nawet bez krawata....  za to obowiązkowo wszystkie inne kobiety wystrojone są jak na galę wręczania Oskarów. Ceremonia ślubna to najczęściej niewielu gości, natomiast koniecznie ze dwóch fotografów i kamerzysta, którzy włażą wszędzie i potrafią nawet odsunąć ręką kapłana żeby zrobić lepsze ujęcie. Ogólnie to, co odbywa się w świątyni sprawia wrażenie imprezy pośpiesznej i zupełnie nie uroczystej, pop wyśpiewuje modlitwy i błogosławieństwa, następnie młodzi zapalają świece, całują Biblię, wkładają na głowy złote korony i robią trzy okrążenia wokół środkowej części kościoła, zakładają obrączki- i to już! Trwa to wszystko jakieś 20 minut i odbywa się oczywiście na stojąco. 




Marynarka niepotrzebna, za to kamerzyści obowiązkowi!


Ślubne korony już na głowach

Korony są dwie, kamery też dwie :)















Często w międzyczasie do świątyni wkracza już następna para młoda w asyście swoich krewnych i fotografów, jest nieustający szum, w większych monastyrach dookoła włóczą się turyści, wszyscy wchodzą i wychodzą kiedy chcą, plotkują, robią zdjęcia.... uuuh, kwestia gustu, ale jak dla mnie kompletnie nie odczuwa się powagi chwili. Co dziwne, na twarzach młodych najczęściej w ogóle nie widać żadnej radości czy wzruszenia, trochę to wszystko wygląda jak „odbębnianie” procedury i tak naprawdę całą zabawa zaczyna się dopiero po wyjściu ze świątyni...


Jak widać drugi rząd już niekoniecznie zapatrzony w ceremonię

Po ceremonii odbywa się obowiązkowa sesja fotograficzna w plenerze, a potem całe towarzystwo wsiada do samochodów (fikuśne dekoracje obowiązkowe!) i z głośnym trąbieniem odjeżdża w siną dal. I teraz zaczyna się najlepsze, ta rycząca kawalkada pędzi bowiem na złamanie karku spychając z drogi co tylko się rusza. Bardzo często część uczestników siedzi na otwartych oknach, trzymając się rękami dachu, powiewając czym się da i wydając głośne okrzyki. Obowiązkowo z przodu lub sąsiednim pasem porusza się auto, z którego wychyla się kamerzysta filmujący to szaleństwo. Taka przejażdżka trwa dosyć długo, objeżdża się całe miasto wzdłuż i wszerz, a jeśli jest w okolicy jakieś fajne duże rondo to robi się po nim co najmniej kilka kółek koniecznie non stop trąbiąc i krzycząc.


Teraz zacznie się najlepsza część

Wreszcie można się odprężyć

Foto!


Ogólne szaleństwo!


Trąbimy, krzyczymy i machamy!!!!


Co ciekawe, śluby nie odbywają się jedynie w weekendy, na głośne kawalkady natknąć się można również w środku tygodnia. No i oczywiście po ślubie następuje wesele, które jest kolejnym szaleństwem samym w sobie- 400 gości to zupełna normalka :)



niedziela, 10 listopada 2013

Polska w Gruzji, Gruzja w Polsce


Od jakiegoś czasu zaobserwować można niesamowity wręcz wysyp polskich turystów w Gruzji i niezależnie od tego, czy przyczyną jest otwarcie względnie tanich bezpośrednich połączeń do Kutaisi, czy proces przebiegał odwrotnie i to zapotrzebowanie na Gruzję wpłynęło na linie lotnicze, faktem jest, iż na rodaka natknąć się można w sezonie praktycznie wszędzie. Teraz turystów jest już znacznie mniej, ale i tak polska mowa pobrzmiewa w co bardziej znanych miejscach częściej niż jakikolwiek inny język obcy. Fakt ten nauczyli się już wykorzystywać właściciele wszelkiego rodzaju sklepów, środków transportu czy hosteli, więc widok polskiej flagi jako wabika na turystów nikogo już tutaj nie dziwi. 


Polska flaga na balkonie jednego z hosteli w Sighnagi

Przestał mnie też już dziwić typowy przebieg rozmowy z Gruzinami, którzy słysząc język polski lub wnioskując z akcentu że jestem Polką natychmiast zaczepiają mnie i przedstawiają z niezachwianą pownością swoją wersję śledztwa smoleńskiego- "..aaaaa, Polsza, Polsza, Kaczynski, samaliot, jewo russkije ubili zato szto Gruzju pamagał..." oraz deklarują wielką miłość do narodu polskiego "my Polszu oczien uważajem". Jako ciekawostkę wklejam link do gruzińskiej pieśni ułożonej specjalnie ku czci ofiar katastrofy smoleńskiej. 
Czasami oprócz feralnego samolotu znajdują się jeszcze inne tematy, np. podczas udziału polskich kolegów w podwórkowej wersji "czacza ambush" w noc gruzińską niosły się dziarskie okrzyki "aaaa, Lewandowski, Solidarnosc, Walesa".... jakkolwiek by nie było, nie ma chyba na świecie drugiego kraju, w którym bylibyśmy tak znani i przedstawiani z dobrej strony. (Żeby jednak było jasne- zawiedzie się ten, kto sądzi, że ta wielka miłość przekłada się na preferencyjne ceny w hostelach czy specjalne traktowanie przez taksówkarzy!)



Tbilisi, ul. Lecha Kaczyńskiego


Tbilisi, popiersie może średnio podobne ale liczą się intencje

Jednak nasz kraj obecny jest w Gruzji nie tylko w sposób turystyczny czy polityczny. Mało kto wie, ale w wielu gruzińskich sklepach napotkać można na cały szereg towarów z Polski. Nie zdziwiły mnie słodycze (bo te mamy dobre) czy polska wódka, nawet chemia, kosmetyki, czy przetwory. Ale już herbata z Polski na półce gruzińskiego supermarketu wygląda kuriozalnie....


Swojsko brzmiące nazwy...


... swojsko wyglądające smaki ....

... ale żeby do kraju herbacianych pól sprowadzać herbatę z Polski??????

















Na szczęście proces ten przebiega w dwóch kierunkach i dlatego w Polsce spotkać można coraz więcej sklepów z gruzińskimi winami czy też gruzińskich restauracji. Z żadnego z nich nie korzystałam, więc nie komentuję jakości, ale widać wyraźnie, że zapotrzebowanie na Gruzję w Polsce istnieje. Pytanie brzmi, jak długo ta fala popularności się utrzyma. 


Stare Miasto w Warszawie



Warszawa

Kraków 

wtorek, 5 listopada 2013

Scena balkonowa

Każdy chyba cudzoziemiec przybywający do Gruzji prędzej czy później zwraca uwagę na sposób budowania tutejszych domów. Oprócz charakterystycznego kwadratowego, przysadzistego kształtu wszystkie one mają bardzo istotny element-zadaszony balkon. Nie jest to jednak zwykłe małe prostokątne pudełko przyczepione do ściany, tutejsze balkony to często istne dzieła sztuki. Najczęściej ozdobny balkon czy też weranda znajduje się od przodu budynku, pełniąc funkcje reprezentacyjne i aż kłując w oczy takimi dekoracyjnymi elementami jak misterne rzeźbienia czy przynajmniej wymyślna  balustrada.


Takie piękne rzeźbienia znaleźć można tam, gdzie zachowały się stare drewniane balkony

Balkon w wersji reprezentacyjnej

Czyż nie cudne?



















Z tyłu lub czasem z boku budynku znajduje się za to drugi balkon, a częściej taras, mający przeznaczenie typowo użytkowe- tu suszy się pranie, sortuje owoce, ustawia stos niepotrzebnych gratów lub wywiesza pościel do odświeżenia. Taki taras opleciony winoroślą to świetna sprawa, osobiście uwielbiam pić na nim poranną kawę, a teraz jesienią korzystać z ostatnich słonecznych dni, bo jest tu cieplej niż w środku budynku. 


Taras w wersji "roboczej" z suszącymi się owocami i praniem, a przy okazji moje biuro ;-)

Oczywiście dotyczy to budownictwa tradycyjnego, bo beton i bloki wkradły się również w tutejszą rzeczywistość, a co za tym idzie balkon ma w nich wymiary co najwyżej symboliczne. Bardzo szybko nauczyłam się, że trzeba bardzo uważać przechodząc pod takimi balkonami, bo pewnie ze względu na ich małą powierzchnię pranie najczęściej wywieszane jest na linkach bezpośrednio nad chodnikiem, zatem przechodnie nierzadko narażeni są na niechciany prysznic lecący ze świeżo wywieszonego zestawu pościeli czy ociekających wodą dżinsów. 

Balkony w wersji blokowej

Widok do spotkania wszędzie- tutaj samo centrum Tbilisi
Uwaga przechodniu, nad głową masz świeżo wywieszone pranie!



środa, 30 października 2013

Gruzin potrafi

Jest taki aspekt życia w Gruzji, który nieodmiennie wywołuje we mnie furię, choć dla osób wpadających do tego kraju na kilkudniowy turystyczny wypoczynek stanowi pewnie co najwyżej zabawny element lokalnego krajobrazu. Mam tu na myśli powszechną prowizorkę, bezmyślność i bylejakość we wszystkim, co choć trochę związane jest z budownictwem. Popularnemu u nas powiedzeniu "Polak potrafi" Gruzini nadali zupełnie nowe znaczenie, wspinając się na szczyty absurdu. Poniżej tylko kilka przykładów:


Widok do spotkania w wielu gruzińskich łazienkach: gniazdko kontaktu pod prysznicem dokładnie w miejscu, gdzie skierowany jest zwykle strumień wody- brawo geniusze! 

Jeden z moich ulubionych absurdalnych pomysłów- przyszedł pan majster i zamontował grzejnik... szkoda, że jednocześnie uniemożliwił korzystanie z piekarnika.

Przejście dla pieszych nie musi łączyć się z chodnikiem w żaden sensowny sposób, prawda?

Miał być podjazd dla wózków-  no i o co chodzi, przecież jest!


Po ulewnych deszczach sufit nad basenem przeciekł na wylot, bo nikt nie wpadł na pomysł zaizolowania dachu... nie szkodzi, wystarczy zdjąć część płyt i niech sobie kable radośnie sterczą!

Ta kostka chodnikowa ułożona została pod koniec 2012r, zdjęcie zrobione w maju 2013r. Nic dodać, nic ująć.
"Naprawiony" słup energetyczny

Oczywiście prawdą jest, że również w Polsce zdarzają się podobne sytuacje. Jednak w Gruzji straszne jest to, że nie są one "wypadkami przy pracy" czy rozwiązaniami wynikłymi z braku funduszy, ale obojętnie akceptowanymi fuszerkami, które są tu nieodłącznymi elementami życia codziennego. Nie ma znaczenia, czy w mieszkaniu czy na ulicy, otoczenie pełne jest niespodzianek, które na dłuższą metę przestają dziwić, choć nie przestają być uciążliwe. Tak naprawdę czasami dziwić zaczyna, gdy wszystko działa jak trzeba.... Jedyny plus tego wszystkiego jest taki, że nauczyłam się doceniać krótkie pobyty w Polsce i to, że zasadniczo większość rzeczy funkcjonuje tam tak, jak powinna :)

niedziela, 27 października 2013

Co za czasy

Nie, wbrew pozorom ten post nie będzie o polityce (kto chce, może sobie śledzić przebieg dzisiejszych gruzińskich wyborów na którejś ze stron internetowych, na przykład tutaj). Dziś będzie o zupełnie innym wydarzeniu, powracającym regularnie jak bumerang co pół roku i zawsze wzbudzającym masę dyskusji. O co chodzi? Sprawa jest prosta, ostatniej nocy cała Polska spała sobie smacznie o godzinę dłużej po zmianie czasu na zimowy. Ja tej przyjemności nie dostąpiłam, w Gruzji bowiem zegarków się nie przestawia. Nie wiem dlaczego ani od kiedy, próbowałam dotrzeć to takiej informacji ale bezskutecznie- może ktoś mnie oświeci? Oczywiście nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło- mój organizm nie będzie musiał walczyć z dodatkową godziną, z którą nie wiadomo co zrobić, a rano nie będą mnie budziły wkurzone zwierzaki, którym nijak nie da się wytłumaczyć, że jeszcze nie czas na jedzenie... Jest oczywiście też zła wiadomość- latem różnica czasu między Gruzją a Polską to dwie godziny, natomiast teraz już trzy... i niby ta dodatkowa godzina to nic wielkiego, ale na przykład kiedy ja powoli wybieram się na lunch moi koledzy w Europie dopiero zaczynają biurowy dzień, a z drugiej strony wieczorne konferencje internetowe mocno na tym cierpią, bo godz. 20 w Polsce to u mnie już 23 i czasem ciężko mi do tej godziny dotrwać. No i oczywiście zmieniają się godziny połączeń lotniczych, czyli będę musiała od nowa przyswoić sobie ten grafik. Zatem teraz byle do marca, bo następna zabawa z zegarkami ma mieć miejsce 29/30.03.2014. 


Tak było jeszcze w sobotę....

... a tak już jest w niedzielę
PS.- A w Nowym Roku 2014 znowu znajdę się o trzy godziny wcześniej niż Polska :)))))

piątek, 25 października 2013

Autostrada wyborcza

Już za dwa dni w Gruzji odbywać się będą wybory, i to nie byle jakie bo prezydenckie. Atmosfera jaka na razie całkiem spokojna, zupełnie odmienna od zeszłorocznej gorączki przed wyborami parlamentarnymi. Główne fakty są dwa: po pierwsze obecny po kontrowersyjny prezydent Saakashvili zgodnie z konstytucją ubiegać się już o kolejną kadencję nie może, a po drugie chrapkę na fotel głowy państwa ma aż 23 kandydatów (początkowo zgłosiło się 54! z tym, że 24 zostało odrzuconych przez Centralną Komisję Wyborczą, a 7 samych się wycofało). Jest zatem wesoło, połowę programu telewizyjnego i zawartości gazet zajmują spoty wyborcze, a kandydaci licytują się kto ma genialniejszy pomysł na przyszłość kraju- normalka, zupełnie jak w Polsce. Ostatnio sytuację podgrzał jeden z głównych faworytów oświadczając, że nie przystąpi do drugiej tury jeśli za pierwszym podejściem nie uzyska 60% głosów, poparł go w tym premier, reszta się oburzyła... no czysty kabaret.  (Dla zainteresowanych dokładniejsze info nt. gruzińskich wyborów prezydenckich w j. angielskim tutaj http://civil.ge/eng/article.php?id=26593)
Na kabaret innego rodzaju natrafiłam natomiast dzisiaj przed południem. Otóż zapewne w charakterze kiełbasy przed-wyborczej postanowiono otworzyć "autostradę", a tak naprawdę kawałek obwodnicy na trasie wiodącej do Batumi. Sam w sobie pomysł świetny, droga ta jest bardzo potrzebna, bo pozwala ominąć Kobuleti, drugi po Batumi nadmorski kurort, czyli w sezonie zyskać można dobre 20 minut. Jednak samo uroczyste otwarcie tego kawałka trasy wyglądało przekomicznie- policja zablokowała dostęp i po zbudowanej pętli udekorowanej flagami kilka razy w kółko jeździły samochody z oficjelami. Reszta ruchu skierowana została na dotychczasową drogę, na której chwilowo inaczej zorganizowano ruch... ale nikogo to nie obeszło i wszyscy jechali jak dotychczas (co tylko potwierdza moja teorię, że w Gruzji znaki drogowe służą głownie do dekoracji). Pikanterii sprawie dodawał fakt, że trasa tak naprawdę jeszcze nie jest gotowa, no ale wybory to wybory.... 

Policja blokująca wjazd od jedynej słusznej (czyt. gotowej) strony
Oficjalna dekoracja na cześć gości
Goście kończą trzecie okrążenie ;-)
"Superbezpieczne" połączenie starej trasy z nową
Zakaz??? Ale jaki zakaz????
PS.- W zeszłym roku w charakterze kiełbasy wyborczej wystąpiło m. in. lotnisko w Kutaisi z wielką pompą otwierane 27 września (wybory były 1 października). Uroczystemu otwarciu nie przeszkodził nawet taki drobny szczegół, że wieża kontroli lotów nie była gotowa jeszcze przez następne kilka miesięcy....


Jak zapowiedzieli, tak zrobili- lotnisko faktycznie uroczyście otwarto 27 września 2012
Lotnisko w Kutaisi- styczeń 2013, czyli kilka miesięcy po oficjalnym otwarciu

piątek, 18 października 2013

Kazbegi czyli Stepantsminda

Czas płynie nieubłaganie i ze zdumieniem stwierdziłam, że minął już rok od mojej wycieczki w góry Swanetii (opisywanej TUTAJ). Postanowiłam uczcić to inną górską wyprawą, tym razem obierając kierunek na położone w regionie Mtskheta-Mtianeti Kazbegi... a właściwie na Stepantsmindę (dlaczego na Stepantsmindę? o tym za chwilę). Z Tbilisi nie jest to jakaś szalona wyprawa, bo całość tempem baaaardzo relaksującym i nawet z kilkoma postojami na kawę, zdjęcia i podziwianie widoków zajęła mi trochę ponad dwie godziny. Trasa to nie byle jaka- nazywana jest dumnie Gruzińską Drogą Wojenną (საქართველოს სამხედრო გზა- Sakartwelos Samchedro Gza) i biegnie do rosyjskiego Władykaukazu, łącząc Kaukaz Północny z Południowym. Nazwa ta wiąże się z jej znaczeniem militarno-strategicznym, gdyż "od zawsze" przemieszczały się nią armie (perskie, rzymskie, mongolskie, później wiele razy wojska radzieckie i rosyjskie podczas wojen kaukaskich). Początkowy etap podróży bardzo mi przypominał wyprawę do Mestii, a to z uwagi na zaporę i zbiornik wodny, wzdłuż którego wspina się droga. Dalej wije się ona szalenie malowniczo i przy pięknej pogodzie oferuje widoki zapierające dech w piersiach, szczególnie w okolicach Przełęczy Krzyżowej czyli najwyższego punktu (2379m n.p.m.). Po drodze zatrzymać się można przy twierdzy Ananuri, rzucić okiem na rozbudowujący się kurort Gudauri, a także pooddychać świeżym powietrzem w specjalnie zbudowanym punkcie widokowym. 


Trochę jak norweskie fiordy...

Wiadukt przy twierdzy Ananuri
Ananuri w całej swej krasie

















Taki widok zapiera dech w piersiach!

Słynna mozaika w punkcie widokowym
Już nie wiadomo czy patrzeć do przodu, czy do tyłu



















Po nieco ponad dwóch godzinach takich atrakcji dotarłam wreszcie do Kazbegi, to znaczy do Stepantsmindy. No właśnie, skąd takie zamieszanie z nazwą? Skąd się wzięła ta nieszczęsna Stepantsminda, skoro wszyscy mówią o Kazbegi? Odkryłam z niemałym zdziwieniem, że tak naprawdę to właśnie Stepantsminda jest nazwą pierwotną, pochodzi od imienia św. Szczepana, gruzińskiego mnicha, który dawno dawno temu w miejscu dzisiejszego miasteczka założył punkt poboru opłat za przejazd szlakiem prowadzącym przez góry. W 1925r. w czasach sowieckich nazwa zmieniona została na bardziej "cywilne" Kazbegi, a Stepantsminda oficjalnie powróciła na mapy w roku 2006. 


A jednak Stepantsminda :) Zdziwią się wszyscy szukający Kazbegi!
Samo miasteczko nie oferuje jakichś szczególnych atrakcji, ale jest bardzo autentyczne i podobało mi się o wiele bardziej niż plastikowa wersja kurortu w Mestii. W sezonie jest tu mnóstwo turystów, a praktycznie każdy dom oferuje nocleg i wyżywienie. Teraz jest już pusto, co jakoś specjalnie mi nie przeszkadzało.  Za cel obrałam główną atrakcję okolicy i sztandarowy gruziński zabytek, czyli XIV-wieczny klasztor Cminda Sameba (Święta Trójca) położony na wzgórzu na wysokości 2170m n.p.m. Można do niego dotrzeć na pieszo lub wjechać samochodem, przy czym z uwagi na rodzaj drogi musi to być porządne terenowe auto z napędem 4x4. Sam klasztor zdecydowanie lepiej prezentuje sie na tle gór niż bezpośrednio z bliska, jednak roztacza się z niego tak oszałamiający widok na okolicę, a w szczególności na szczyt Kazbek, że koniecznie trzeba to miejsce odwiedzić. 


Cminda Sameba - tam trzeba dotrzeć!

... jeszcze tylko kilka kroków....
... i w nagrodę cudny widok na Kazbek



















Przekonałam się też, jak błyskawicznie potrafi zmieniać się pogoda w wysokich górach, w ciągu kilku godzin Kazbek przybrał zupełnie inne oblicze od tego, które widziałam tuż po przyjeździe. Zrozumiałam na tym przykładzie jak to się dzieje, że tak wielu turystów ma tutaj kłopoty i dlaczego co kilka tygodni głośno jest w gruzińskich mediach o wyprawie ratunkowej w tych okolicach. Jasne też stało się dla mnie, dlaczego zimą Gruzińska Droga Wojenna bywa kompletnie nieprzejezdna, przy tych wysokościach i szalonych górskich serpentynach silne opady śniegu muszą być zabójcze dla ruchu drogowego. 


Widok na Cminda Sameba i Kazbek około godz. 14

Ten sam widok około godz. 18